10.03.2009: Znaj proporcjum, mocium panie – Komentuje: Katarzyna Bzowska – Dziennik Polski

http://www.dziennikpolski.co.uk/index.php?option=com_content&view=article&id=408:znaj-proporcjum-mocium-panie&catid=9:komentarze-i-opinie&Itemid=14


Felietonista pisze, a wiatr słowa nosi. Często bez związku z sensem, jaki chciał im nadać autor. I może winić tylko siebie. Szkoda, że pan Andrzej Tutkaj zrozumiał z mojego felietonu tylko to, co zawarł w swoim liście do redakcji.
Pisze, że wpadłam we właściwą polskim rodzicom pułapkę przeceniania umiejętności własnego dziecka. Nie dostrzegł kluczowego w moim założeniu zdania: „Decyzja, że córka do szkółki przedmiotów ojczystych, jak dumnie określają się szkoły sobotnie nie chodziła, była najlepszą jaką podjęłam. Nie zniechęciła się do polskości i Polski.”
Otóż moje doświadczenie z polską szkołą było niedobre. Dzieci uczono z elementarza Falskiego. Nie tylko były tam zdania o Ali, która miała kota i Oli, która miała psa. Był to pierwszy podręcznik indoktrynacji, z Krysią-traktorzystką i PGR-ami. Na takim oto podręczniku emigracyjne dzieci stawiały pierwsze kroki w składaniu liter. Duma ze swych osiągnięć emigracja nie dorobiła się żadnych podręczników przystosowanych dla dzieci urodzonych i wychowywanych poza krajem. Może zresztą lepiej, bo dwa, z którymi się zetknęłam, były bardzo niedobre.
Kiedy dotarłyśmy do końca elementarza, bo we własnym zakresie postanowiłam nauczyć córkę czytać po polsku, poprosiła: „Czy możemy już wyrzucić tę książeczkę?”. To najlepsza recenzja dzieła Falskiego. W tym samym czasie jeden z moich znajomych wyrywał sobie włosy (resztki) z głowy, bo jego latorośl miała napisać wypracowanie o szarży pod Somosierą. Zastanawiał się jak jej wytłumaczyć co to jest szarża i co Polacy pod tą Somosierą robili.
Decyzję córki zdawania matury z polskiego przyjęłam z zadowoleniem. Wróciła do polskiej szkoły, bo oczekiwała przygotowania do tego egzaminu. Jedna z pierwszych lekcji na jaką trafiła poświęcona była złu homoseksualizmu. Prowadzona w duchu Ciemnogrodu. To tak w ramach przygotowań maturalnych. Mam nadzieję, że od tego czasu polskie szkoły się zmieniły, że rzesze polskich dzieci, które znalazły się z rodzicami na Wyspie po 2004 r. te zmiany wymusiły. Zdaję sobie sprawę z karkołomności uczenia w jednej klasie dzieci o bardzo różnym poziomie znajomości polskiego.
Znam lansowany przez pana Tutkaja pomysł, aby polskie władze finansowały lekcje polskiego dla tych urodzonych za granicą, którzy chcieliby poprawić swoje umiejętności w tym zakresie. Bez przesady. Uważam, że jeśli jakieś pieniądze powinny być wydane, to na pomoc dzieciom, których rodzice postanowili wrócić na wyrównywanie różnic programowych między brytyjską a polską szkołą, bo są one ogromne.
Unikanie kontaktów z „tymi z PRL-u”, bo mogli być agentami, co ponoć przeszkodziło w szlifowaniu polskiego uważam za dość głupawe usprawiedliwienie braków w znajomości polskiego. A czegóż to się pan Tutkaj tak obawiał? Że na skutek donosu agenta straci pracę? Albo aresztują go na czterdzieści osiem? Śmieszne żarty. Nie chcę przez to powiedzieć, że agenci nie byli groźni. Byli, ale w Polsce. Jakoś się żyło i nikt bez przerwy nie oglądał się przez ramię czy nie stoi za nim facet w szarym płaszczu.

Należałam do tej szczęśliwej części społeczeństwa, która nie miała przykrego kontaktu ze służbami, choć mój telefon był na podsłuchu. Słychać było, gdy ktoś wciskał klawisz do nagrywania. Kiedyś plotkując zawzięcie z koleżanką nagle usłyszałyśmy jak spadła szpula magnetofonowa na podłogę. Nasza wymiana zdań była krótka: „Słyszałaś? To zapewne temu panu”. W tym momencie ten trzeci odłożył słuchawkę. My plotkowałyśmy dalej.
W kamienicy, w której mieszkam w Warszawie, przed kilku laty zmieniano przewody elektryczne. W jednym z mieszkań przedziwny kabel prowadził od puszki telefonicznej do żyrandola na środku pokoju. Zapewne na tym właśnie końcu wmontowany był mikrofon. Lokatorów tego mieszkania zmuszono w ramach wiadomej akcji końca lat 60-tych do emigracji. Administracja robiąc po ich wyjeździe remont obcieła kabel, załatała dziurę w murze. Nie pofatygowano się, by go usunąć. Zresztą, nigdy nie było wiadomo, czy się jeszcze nie przyda.
Jeden z moich przyjaciół wygrzebał mikrofon w łazience. A tak mu się wydawało, że to najbezpieczniejsze miejsce na dyskusje antypaństwowe, zwłaszcza przy odkręconym kranie i spuszczanej wodzie! Odkrycie to wyprowadziło go z rónowagi. Nie sam fakt, że mikrofon został zainstalowany, ale to, że ktoś był w jego mieszkaniu i on niczego nie zauważył.
Po24-godzinnym przesłuchaniu, podczas którego mojej znajomej grożono, że jeśli nie podpisze współpracy, to jej córka z narzeczonym mogą mieć wypadek samochodowy, była gotowa podpisać wszystko. Po wyjściu z Pałacu Mostowskich opowiadała o swojej „przygodzie” wszystkim znajomym. W ten sposób zabezpieczała się przed ewentualnymi represjami za niewywiązanie się z danego przyrzeczenia. Okazała się to skuteczna taktyka. Życie stracił tylko pies, zastrzelony przez SB-eków w poczuciu bezsilnej wściekłości. To były prawdziwe powody do obaw, a nie rzekomy lęk przed kontaktami z agentami na emigracji.
Pan Tutkaj przywołuje wypowiedź prezesa Janusza Kurtyki, że „niemal wszystkie emigracyjne organizacje były inwiligowane przez agentów PRLu”. Zapewne to prawda. Tylko tę agencyjną robotę robili, śmiem przypuszczać, nie wysłannicy z „centrali”, a zwerbowani na miejscu donosiciele ze środowisk emigracyjnych. To były cenne nabytki. Jakoś nie słyszałam do tej pory o agentach o korzeniach PRL-wskich, a wiadomo, że agentami okazali się Hugon Handke i Stanisław Mackiewicz. No i jeszcze jeden pan od „lotników”, którego nazwiska dziś nie pamiętam.
Pan Tutkaj ma nadzieję, że otwarcie teczek dotyczących emigracji pozwoliłoby poznać prawdę o wyrządzonych szkodach. Dodajmy: SB-ecką prawdę. A szkody? Jakież to szkody wyrządzono działaczom SPK czy ministrom z „Zamku”? Szkody ta zbrodnicza formacja wyrządzała przede wszystkim w Polsce.
Nie chcę negować lęków pana Tutkaja przed agentami, bo każdy ma takie strachy, na jakie zasługuje. Tylko niech nie będzie to usprawiedliwienie dla braków w znajomości polskiego. Bo akurat temu agenci nie są winni.

PS. W wielu swoich felietonach Kisiel cytując klasyków pytał „Czy wiesz skąd to jest koteczku?” To tak a propos tytułu.

Leave a Reply